I wykoncypowałam. Choć czas, jakiego potrzebowałam na dojście do tej jakże skomplikowanej konkluzji, świadczy co najmniej nienajlepiej o mojej niekoronowanej.
Tadam tadam, werble i fanfary, jej miałkość (nie, że w ogóle, aż tak nie zamierzam się przecież umniejszać, ale z racji i z uwagi na ów czas długi, jaki był potrzebny) Herne wprowadza do blogowego swego zwierzyńca nową wielonogą poczwarę, znaczy – bardziej może w tłumaczeniu na piękną, prawda, polszczyznę – serię; ewakuowane tym razem ze skrewionego, o czym pisałam jakiś czas temu, fanpejdża, proszę państwa, obrazki. (Nie, więcej przecinków w poprzednim zdaniu się nie dało. Ok, nie chciało. Kto blogerowi zabroni?)
Pierwszy ptaszek z serii.
Komu z Was jeszcze męcząco i natarczywie, z żelazną konsekwencją i denerwującą głuchotą na delikatnie ciskane kontrargumenty proponowano smoczka dla dziecka, jako rzekomo wspaniałe i wad nieposiadające remedium na dziecięcą płaczliwość? Zawsze i wszędzie, jak tylko rzeczone dziecię pozwoli sobie paszczękę otworzyć, odgłos na kształt płaczu z niej dobywając? Ja na przykład wychodziłam jednak z założenia, iż wolę zaspokoić płaczem sygnalizowaną Damacjuszową potrzebę, niż zatykać go z punktu „uspokajaczem”. W związku z czym nastawić się musiałam na niekończącą się walkę z wiatrakami, która trwa do dziś, choć Damacjusz jest już dużym dziesięciomiesięcznym pacholęciem i łzy roni rzadko. Wróć. Nieczęsto.
A właśnie niedawno czytałam o Twojej stronce z obrazkami 😀
Każda teoria ma swoją kontr-teorię, smoczki również. Niektórzy mówią, żeby dawać, inni będą straszyć uzależnieniem. Trzeba słuchać swojej intuicji 🙂
PolubieniePolubienie