Post groteska

Mam taką fanaberię. By, trochę z racji przedłużających się wisielczych nastrojów w moim życiu, zamiast pisać, na co po części i tak nie mam zasobów, uraczyć Was czymś popełnionym już dawno.

Właśnie tak – popełnionym. Trochę jak zbrodnia, które to skojarzenie, podejrzewam, przyznacie sami, bynajmniej nie jest nieuzasadnionym. A tak trafnie obrazuje mój obecny stan ducha…

Obiecuję jednak, że następnym razem wpuszczę tu więcej światła, bo noszę się z zamiarem podzielenia się z Wami swoją drugą bajką.

Tymczasem… Zatańczmy sobie w błotku!

——————-

Było chłodno i ponuro, pierwsze promienie wschodzącego słońca miały wyraźne problemy z przebiciem się przez lepką mgłę ospale podnoszącą się znad bagnisk. Gdyby nie to, że Joshua świecił za nas oczyma, wcale nie udałoby się nam wtarabanić na wąską kładkę od niechcenia wiszącą nad ściekiem. Nasze wierzchowce były bowiem ślepe. A tak, bez większych przeszkód, wjechaliśmy do miasteczka. 

Było ono paskudne i do cna, rzekłbyś, swą paskudnością przesiąknięte. Paskudność wisiała w zatęchłym powietrzu wąskich uliczek, wyzierała zza framug, kładła się na nierównym bruku. Wygrywała paskudne, obsceniczne melodie na paskudnych makówkach paskudnych swoich mieszkańców. Nic więc dziwnego, że wjechaliśmy doń w paskudnych nastrojach. Nerwowo rozstrojeni. Jeździe naszej towarzyszyło pluskwiące echo podnoszących się z zapaskudzonego lepiejniewiedziećczym bruku i z powrotem weń opadających kopyt. Mieszkańcy, widać nieprzywykli do przyjezdnych, uciekali przed nami w cichym popłochu, syczeli zamykając nam drzwi i okna przed nosami w odpowiedzi na uprzejme zapytania o zdrowie rodziny. Jednemu z wierzchowców przytrzasnęli ciężkimi wrotami łeb. Odpadł i z głośnym mlaśnięciem plasnął w sraczkowatą maź. Debilnie teraz wyglądał. Może i słusznie ci mieszkańcy reagowali, myśleliśmy. Może i w istocie były nasze zagajenia nietaktownymi: pytać o zdrowie, gdy z daleka widać, że wszystko tu jest chore. Bo takim właśnie jawiło się naszym oczom to miasto o wdzięcznej nazwie: Postmoderna.

Parliśmy naprzód, w nieokreślonym kierunku, tak, jak wiodła nas ulica. My głów nie potraciliśmy. Parliśmy dzielnie przez gówna i szlam, milczący i ponurzy. W podłych humorach. A z każdym krokiem nozdrza nasze uderzał coraz silniejszy odór. Ewidentnie trupi. Najwyraźniej nie przeszkadzał on tutejszej ludności, gdyż okna, których nie zamknięto jeszcze na nasz widok, pootwierane były na oścież. Z wybebeszonymi zasłonami, których smród czepiał się gorliwie swymi klejącymi mackami. Mdliło nas. Nawet nasze ślepe wierzchowce, te z łbami i ten bez, zaczęły się zataczać, słaniać, plątać o swe nogi, wiązać warkoczyki z włosia ogonów. Co i rusz któryś się potykał i rył nosem, a w jednym przypadku zakrwawionym kikutem szyi, po bruku. 

Uliczka w pewnym momencie, możliwym do osadzenia raczej w czasie niż przestrzeni, rozlała się malowniczym bagienkiem pomyj i szlamu w coś będącego paskudną, absurdalną parodią miejskiego ryneczku. Pod wystrzelającą w górę rachityczną imitacją ratusza, wprost z żybury wykwitała wertykalna konstrukcja szubienicy. Pochodzenie trupiego odoru przestało być dla nas cuchnącą zagadką – stało się mdlącym naocznym faktem. 

Stężenie smrodu okazało się tu zbyt mocne, zbyt odurzające jak na nasze wrażliwe, nieprzywykłe do podobnych bodźców zmysłowych organizmy. Jeden po drugim zaczęliśmy padać zemdleni. Padaliśmy w odór, w szlam, w gówna. Pogrążaliśmy się w odmętach gęstej mazi. Świat nad nami się zamykał z obleśnym chlupotem kleistej zupy. Zgasły czas i przestrzeń, wszystko stało się jednolitą ciemnością.

Na szubienicy, poruszane nieznacznie drgającym zaduchem między innymi własnego smrodu, w stanie zaawansowanego rozkładu, kołysało się padło Imperatywu Kategorycznego.

20 myśli na temat “Post groteska

  1. Łojezusmaria. Przepraszam za skojarzenie, ale poniewaz sama mam małe pisklę pod opieka to zastanawiam sie, jaki wplyw na tą smierdzaca, szlamowatą wioseczke mialy nigdy niekonczace sie pieluszki! O.o
    Podoba mi sie wizja przytrzasnietej drzwiami glowy konia, ktora odpadla – bardzo groteskowo 🙂

    Polubione przez 1 osoba

  2. Węchowiec z Ciebie Herne. Uśmiechnęłam się nie jeden raz. A może po prostu szambo u sąsiada przepełnione? Obraz cudny, no i jeszcze koniki ślepe, och im też może coś dolegać, każdemu dolega. Popatrzę jeszcze na ten obraz, przykuwa uwagę i zostawia do przemyśleń

    Polubione przez 1 osoba

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s