Pegazania w blokach startowych. Nr 1.

– No to jestem – woźniczka (jaki jest, na niebiosa, feminatyw od „woźnicy”? Azaliż takiż, czy nie takiż?) rozparła się na koźle fiołkowego faetonu, a zaprzęgnięty doń rumak przewrócił oczami.

Bo wpadłam, wiesz, na mieście na Jasona Hunta, tak, że wiesz – idę sobie, idę, gąski przed sobą witką pędzę, nagle patrzę, glaca jakaś drogę mi zabiega i o uwagę prosi. No to ja grzecznie, zupełnie jak nie ja, choć nie przeczę, iż mogły w tym udział mieć znaczący gęsi, ptaszyska durne, co wzięły stanęły na środku jezdni, jak by je kto po imieniu wszystkie wywołał, no więc ja, jako się rzekło, też stanęłam. Pod nos mi podetknięto zgrabnego ebooka, a że za darmo, to ja chętnie, więc czytam, i czytam, i oczy moje jako spodki od serwisu teściowej się robią (znaczy takie ładne, białe, w niebieski wzorek stylizowany na dynastię Ming, albo po prostu „Dynastię”).

I ten Jason Hunt, wiesz, zdjął mi klapki z oczu, a to zawsze w cenie. Przyznam, że straszliwie spodobało mi się przyzwolenie na pisanie dla pisania, a nie po to, żeby koniecznie coś mądrego, albo choć ten kaganek. I przypomniałam sobie, że ja przecież z takim nastawieniem tego bloga zaczynałam pisać. Czy to była słuszna droga, to już może niekoniecznie, aczkolwiek bardziej za mikry odzew winić zapewne powinnam swą – dzień dobry! – manierę w pisaniu.

W takiż to sposób – jestem. Dzisiaj, tutaj, w ten deseń. A że już od dwóch lat (no, serio, DWÓCH LAT. Może nawet więcej, ten czas tak leci…) noszę się z zamiarem zapoczątkowania pewnego cyklu i zarazem zabawy, do jakiej, mam nadzieję, dołączy się trochę czytelników, boje z sobą samą tocząc na chęci i argumenta, czy startować z tym, czy jednak to głupota i na co to komu; to dziś, niesiona falą energii po rzeczonym spotkaniu daję sobie na nią zielone światło.

Proszę, dziękuję, nie ma za co.

Spieszę już z rysowaniem wyjaśnienia. Otóż. Jak powszechnie wiadomo, wszyscy kochamy czeleńdże, łańcuszki i „złote myśli”. Wszyscy kochamy – choć troszkę – pisać o sobie, a przede wszystkim właśnie PISAĆ. No w końcu jesteśmy blogerami. Skądś to się wzięło. I tu właśnie przychodzę do Was ja, cała na fiołkowo (romantycznie, magicznie, wiosennie, ze zmrużonym oczkiem i zmrożonym szampanem), proponując wspólną zabawę – o roboczej nazwie:

PEGAZANIA*

Bądź, jak wolicie: GROCHÓWKI**

*choć dużo myślałam, to nic milej brzmiącego w to miejsce nie znalazłam. Wiem, o karierze copywritera mogę zapomnieć i obiecuję, że już dawno porzuciłam tą jakże szaloną ideę. A słowo „pegazania” ma, zupełnie jak cebula, albo Shrek, warstwy:

1 łączy „pegaz” i „zadania”. Jakoś chciałam swojsko brzmiący język polski, miast posiłkować się nazwami, choć może i chwytliwymi, anglojęzycznymi.

2 stanowi też zbitkę dwóch słów: „pegaz” i „ania”. Tu Anna, do usług.

**to wpadło mi do głowy przed chwilą. Niby nawiązuje do nazwy bloga (grochy!), a jednocześnie jak dowcipnie staje się żołnierską zupą. Boki zrywać, prawda? (Tak, naprawdę obiecuję trzymać się z daleka od copywritingu.)

Zabawa skomplikowana nie jest, o, wręcz przeciwnie. Ot, z hasłem „pegazania” poruszam jakiś temat. Z założenia „lekki, łatwy i przyjemny”, a w każdym bądź razie odsłaniający co nieco o piszącym. Kto chce wypowiada się nań również, na swoim blogu (chyba, że go ktoś nie posiada, to zapraszam w komentarzach), i w komentarzu pod moim postem zamieszcza link do swojego. Nie trzeba brać udziału we wszystkich „edycjach” (ach, wręcz czuję jak podnosi się prestiż tej imprezy ;)) zabawy, można wybierać jak się chce. Nie będzie też limitu czasowego do kiedy dany temat powinno się poruszyć, więc można na nr 2 odpowiedzieć po nr 4, byleby linki były wklejone w odpowiednie miejsca, ażeby nikt pragnący zapoznać się z Waszymi odpowiedziami nie miał problemów z trafieniem we właściwe miejsce. Proste, prawda?

To skoro formalnościom stało się zadość, proponuję przećwiczyć formułę na żywym organiźmie. Dla rozruchu weźmiemy coś z pozoru banalnego:

PEGAZANIE nr 1:

Skąd wzięła się nazwa mojego bloga?

Podejrzewam, iż nie byłam bynajmniej pierwszą osobą, której powalająca swą błyskotliwością, chwytliwa i wgniatająca w fotel nazwa bloga rozbiła się o prozaiczny mur… nieoryginalności. Że tak to ujmę. Bo oto masz! Wymyśliłeś, człowieku, nazwę, co do której wiesz, że to jest TO! Odpalasz WordPressa (czy inną… platformę), wklepujesz ten cudny ciąg znaków, bacząc, by nie popełnić w tej wielkiej ekscytacji jakiejś żenującej literówki, wciskasz „zatwierdź” i – FIOLO WIOLO! – oto z głupia frant wyskakuje ci komunikat, że „nazwa strony jest już zajęta”. Przecierasz oczy ze zdumienia, bo zwyczajnie nie wierzysz, że ktoś już wcześniej wpadł na identyczny genialny koncept. No jak?!

Ale nic to, nie od razu „Wiedźmina” zekranizowano. Dajesz sobie trochę oddechu, idziesz na spacer dotlenić głowę i ukoić skołatane nerwy. Po dwóch tygodniach wracasz z nową nazwą i… historia się powtarza.

Tak. Dokładnie takie były początki mojego bloga. Choć – z ręką na sercu – nie pamiętam już jakież to wspaniałe nazwy usiłowałam mu nadać.

Ogólnie rzecz biorąc chciałam coś co, będąc związanym z moją osobą symbolem, jednocześnie nie definiowało by zakresu podejmowanych przeze mnie tematów. Miało być coś z końmi, coś związanego z tworzeniem, coś symbolizującego wyobraźnię i wenę twórczą, coś bez polskich znaków no i jednocześnie niezbyt trudne do zapamiętania. I tak powstał Pegaz. W grochy, żeby nadać mu trochę osobistego szlifu.

Taka jest moja historia.

Czekam na Wasze!

____________

Jakoś mnie ta nazwa „Pegazania” żga i nie daje spokoju. Jakby ktoś miał jakieś miłe dla ucha zastępstwo, to chętnie wysłucham.

32 myśli na temat “Pegazania w blokach startowych. Nr 1.

  1. Pomysł bardzo zacny 🙂
    Chyba z głodu, ale pegazania kojarzy mi się z lazanią. Możliwe że dodatkowo nastroiła mnie pegazowa grochówka 😉
    Lubię Twoją nazwę bloga. Przyciąga uwagę, a przy okazji ma odpowiednią dozę uroczości.

    Polubione przez 1 osoba

    1. Dzięki 🙂
      Pewnie byłoby coś bardziej na rzeczy, gdybym jako warunek konieczny do wzięcia udziału w zabawie wpisała coś w stylu „w poście zalinkuj do mnie!” 😉 No nie powiem w sumie, będzie mi miło jak ktoś to zrobi 😋

      Polubienie

  2. Pomysł jest świetny, bardzo lubię takie zabawy. Oczywiście przyłączam się, ale może nie tym razem. Obawiam się, że wyjaśnienie nazwy mojego bloga może okazać się zbyt skomplikowane, może nawet powinnam zrobić konkurs, ale wątpię żeby ktoś na to wpadł…😂
    Także, z niecierpliwością czekam na następne edycje.
    Co do twojej nazwy, to moja interpretacja mogłaby być taka, że lubujesz się w latach 80*, których zapewne nie pamiętasz, a które jednak są inspirujące. Stąd grochy – popularny wówczas wzorek na ubraniach. Nasza kucharka przedszkolna miała taki fartuch w wielkie grochy, pchała swój wózek z zupą między stolikami i wołała „Komu, komu, bo idę do domu!”
    Pegaz, z kolei był programem emitowanym w latach 80*. Traktował chyba o sztuce, kulturze, kinematografii… ale głowy nie dam, bo byłam za mała, a puszczali go późno :/
    Wreszcie pegaz chyba wyskoczył z głowy Meduzy (?), a jeśli wyskoczył z czyjejkolwiek głowy to myślą lotną jest w istocie, czyli do ciebie pasującą.
    Miłości do koni, oczywiście, się domyśliłam.

    Polubione przez 1 osoba

    1. Moja droga, Ty chyba nawet już kiedyś wyjaśniałaś i swojego „nicka” 🙂

      Lata 80te. No racja, można je ze mną powiązać i w ten sposób, że się wtedy urodziłam. W sumie przyznam, że grochy i inne kropki i polka dotsy nigdy nie były moim ulubionym wzorem, nigdy nie podobały mi się czy to na ciuchach, czy to ścianach. (Ta, biedronek też nie lubię 😜). A „Pegaz” rzeczywiście był, pamiętam tę jego finezyjną czołówkę. Była chyba i „Kobra”, pamiętasz?

      Mam nadzieję, że następne Pegazania będą atrakcyjniejsze dla większego gremium 🙂

      Polubione przez 1 osoba

        1. No popatrz 🙂 A ja bym brnęła (przecież z powodzeniem i nie myląc się) w snucie teorii, że okularnica to swoisty synonim kogoś oczytanego i lubującego się w kulturze (abstrahując od konotacji z kujonami i informatykami ;)), a kapcie, bo kojarzą się z czymś przytulnym, celebracją życia w domowym zaciszu 🙂 Też pasuje, co? 🙂

          Polubienie

  3. No cóż, mnie Twoja nazwa skojarzyła się z koniem w kropki. Normalnie zobaczyłam go przed oczami,z falującą grzywą i już 😀 A skąd się mogła wziąć? Może po prostu lubisz poezję? 🙂
    Moje Dziubasowo wzięło swoją nazwę od Dziubasa, a Dziubas został Dziubasem po skeczu kabaretu Hrabi pt. „Dziubas” 😀

    Polubione przez 1 osoba

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s