Wieczorem dnia przedwczorajszego, w zasadzie to bardziej już nocą – według rachuby przeciętnego człowieka, choć dla tej części określanej wdzięcznym mianem sów, do jakiej swoją osobę, mimo dorobienia się pociechy, wciąż jeszcze zaliczam, to był ewidentnie wczesny wieczór – nadeszła burza. Ot burza, powiedzieć kusi, nic szczególnego. Pogrzmi, pobłyska, popada, od wielkiego dzwonu i powieje nieco mocniej niż zwykle. A figa, gdzie tam! To była burza, sądząc po dobiegających zza okna dźwiękach, przez wielkie B. Aż się zlękłam i zatrzęsłam wewnątrz w posadach.
Tak bowiem wyszło, że przed dwunastu laty nabawiłam się pewnej, co tu kryć i owijać, jak świstak, w sreberka – fobii. Spędzałam wówczas lato pracując radośnie w USA w charakterze instruktorki jeździectwa dla wirginijskich skautek. Program Camp America. Byłam wtedy młoda, piękna i chciało mi się zwiedzać świat. Co było dość krótkotrwałe. To ostatnie; co do dwóch pierwszych lubię sobie myśleć, że są nadal aktualne. Odnośnie pierwszego z tych pierwszych, to nawet nieodmiennie w takim mniemaniu utwierdza mnie szef na każdej rozmowie o podwyżce. Tak, jakby jednak piernik miał cokolwiek do wiatraka. W każdym bądź razie, rok później, po pobycie w Wiedniu i okolicach stwierdziłam, że w sumie to całe to zwiedzanie tak naprawdę nie leży mi i uwiera moje zdziczałe jestestwo. Wtedy też postanowiłam, że zostaję w lesie, bo przecież kto powiedział, że wszyscy koniecznie muszą być zapalonymi obieżyświatami?
Już na samym początku, wraz z pozostałą, wliczając w to siostrę mą rodzoną, dziatwą płci pięknej (obóz skautek, przypominam, towarzystwo w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach składające się z dziewczynek, tudzież kobiet) przybyłej z Europy, która zjechała była w to tropikalne miejsce w celu podobnym do mnie – choć większość jednak była do dzieci, a nie do koni – zostałyśmy zaznajomione z czyhającymi tak na nas, jak i na dziatwę pozostającą pod naszą opieką, niebezpieczeństwami. W tej liczbie, obok trującego bluszczu, grzechotników i mokasynów miedziogłowców (choć polska nazwa tych węży mniej oddaje, moim zdaniem, grozę tych gadziszczy niż proste, twarde „copperhead”) ostrzeżono nas przed tornadami. Pokrótce też wtajemniczono w obserwację tych uroczych zjawisk meteorologicznych, wskazując jakie formacje chmur powinny wzbudzić naszą czujność, czyli de facto popchnąć nas do wszczęcia cichego alarmu. Mówiono na to „tornado watching”.
Co prawda – i całe szczęście! – podczas mojego pobytu w Stanach żadnego tornada oczyma swemi nie ujrzałam, ni w żaden inny sposób zmysłowy nie doświadczyłam, ale co się o nich nasłuchałam różnych historii „z pierwszej ręki”, to moje. A to jedna z dziewczynek, kiedy usiłowałyśmy (my, starszyzna obozowa, ergo wychowawcy i szeroko pojęty „staff”) uspokoić nieco drewniany dom pełen rozhisteryzowanych skautek w czas nocnej burzy wyznała mi, że strasznie się boi, bo jej ukochany pies zginął od tornada (przez tornado?) podczas podobnej. A to jedna organizatorka, o wdzięcznej ksywie „Blondie”, opowiedziała, jak to wraz z dziatwą swoją rodzoną małoletnią w Wallmarcie będąc raz na zakupach śmierci uniknęła dzięki takiemu szczęśliwemu przypadkowi, iż jednemu z dzieci zachciało się koniecznie siusiu. A właśnie wtedy, kiedy siedzieli wszyscy w toalecie przez pozostałą część sklepu przewaliła się trąba powietrzna. Dokonując zniszczeń znacznych. Naprawdę, historie takie, jakich słucha się od ludzi, którzy tego doświadczyli, o wiele większą powodują gęsią skórkę niż wszystkie filmowe „Twistery”. O wiele mocniej wwiercają się w pamięć i trafiają do wyobraźni.
Aczkolwiek sądzę, że nie bez znaczenia dla powstania mojej fobii był również fakt, iż tego właśnie lata, kiedy bawiłam się w Wirginii, „nieco” poniżej przetaczał się niszczycielski huragan Katrina. Pamiętam te maile przerażone od rodziny, czy na pewno jesteśmy z siostrą bezpieczne i poza zasięgiem tegoż.
Tak więc, kiedy mąż mój zakomunikował mi, wsłuchującej się w napięciu w groźne dźwięki dobiegające zza okna (nauczona przez Blondie, iż zbliżające się tornado brzmi trochę jak pociąg – choć, o ja głupia! – nigdy nie dopytałam, czy jak pociąg mknący po torach, czy gwiżdżący dojeżdżając do stacji), że owszem, ostrzegano przed możliwością formowania się trąb powietrznych, zakomenderowałam, iż schodzimy wszyscy do piwnicy.
Może i przesadziłam z reakcją, ale przynajmniej nie zeszłam na zawał przy oknie w sypialni, nasłuchując czy to pociąg słyszę wśród burzy, czy może to jednak nadciąga tornado.
Końcówka wywołała uśmiech na mojej twarzy:D Mieszkam w domu z trzema kobietami (moja matka, babka, i siostra), które niemal panicznie boją się burzy. Wystarczy, że zagrzmi, a: babka idzie do swojego pokoju i modli się do Matki Boskiej tak głośno, że słychać ją w całym domu, matka nawiedzonym głosem relacjonuje wszystkie tragiczne w skutkach burze i wichury, o których ostatnio czytała (a nakręca się, jak tylko może), siostra zaś kładzie się do łóżka i nakrywa kocem. Przyznam, że wszystko to drażni mnie do niemożliwości;) Sam uwielbiam bowiem burze, fascynują mnie, a podziwianie piorunów to dla mnie czysta przyjemność (ale weź podejdź chociaż do okna, to Cię zjedzą:D. A wiesz, że ludzie których trafił piorun mają bliznę w kształcie pioruna właśnie? To tzw. figura Lichtenberga:) A, wspomnę jeszcze, że na Jowiszu od co najmniej 300 lat szaleje cyklon tak ogromny, że zmieściłyby się w niej 3 całe kule ziemskie (tzw. Wielka czerwona Plama).
PolubieniePolubienie
Też kiedyś lubiłam burze. Nadal je w sumie lubię, ale jak nie szaleją zanadto zbyt blisko miejsca mej akuratnej bytności.
Oh, więc Harry Potter tak naprawdę starł się z piorunem, a nie żadnym Voldemortem!
Dzięki za info o Jowiszu – nie wiedziałam tego, a rzecz to wielce ciekawa 🙂
PolubieniePolubienie
Jednak warto ruszyć w świat. Zobacz ile wspomnień, ciekawostek z tego odległego miejsca zwiozłaś. Co zobaczyłaś i przeżyłaś, Twoje. A burze są fajne, jak są takie w miarę a Ty w ciepłym pokoiku w miejscu gdzie ludzie nie słyszeli o tornadach.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Tak. Coś zdecydowanie jest w tym oklepanym już powiedzeniu, że „podróże kształcą”. 🙂
PolubieniePolubienie
zaiste, kształcą. Lekcje na żywo
PolubieniePolubione przez 1 osoba